Lord Baltazer Greyjoy w zamyśleniu patrzył przez okno, ślizgając się wzrokiem po falach i gryząc pióro. Jego jedyne dziecko, spadkobierca całej fortuny, splendoru rodu Greyjoyów, Pyke, Żelaznych Wysp i statków o dziobach tnących fale niczym nóż, właśnie toczyło bitwę, która miała przeważyć szalę jego losu. Od wyniku tego starcia będzie zależała przyszłość tego starożytnego rodu, którego honor wiele znaczył w świecie, a na sam dźwięk jego nazwiska mężczyźni drżeli, a kobiety mdlały, gdyż jego ludzie słynęli z niepowstrzymanej żądzy, która kazała im grabić, palić, gwałcić i mordować, bez cienia litości i zastanowienia.
Teraz jednak to oni byli zdani na łaskę bogów, starych, nowych, wodnych i wszystkich innych, którzy przyglądali się w spokoju tej krwawej batalii, nie uginając się pod ciężarem emocji i spojrzenia lorda Greyjoya, które pełne było wewnętrznego drżenia i obawy. Baltazer nigdy nie spodziewał się, że on, władca Żelaznych Wysp, który niczym morski kraken swymi karzącymi ramionami dosięgał wrogów, będzie siedział w oknie, targany wiatrem i niepokojem. Oto bowiem rodziło się jego pierwsze dziecko, krew z jego krwi i ciało z jego ciała, które, gdy osiągnie wiek męski, będzie siało grozę na morzu, bo to jedyne, co mogą siać Greyjoyowie. Gdy wreszcie ucichł akompaniament krzyku jego żony, lady Murielle z rodu Martellów, z której łona wydzierało się na świat nowe życie, lord Baltazer poderwał się z parapetu i zamarł w niemym oczekiwaniu. Po kilku sekundach ciszy, grzmocącej w jego uszach niczym żałobne dzwony, uchyliły się drzwi i do komnaty weszła pokojówka z niepewną miną.
- I co? - zacharczał z napięciem.
- To córka, panie - powiedziała dygnąwszy.
Lord Greyjoy osunął się na krzesło i zapłakał gorzko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz